Mój Tata uszczknął był z poświątecznych resztek nieco bigosu dla nas. Torebka po przyjeździe do Krakowa została troskliwie umieszczona w zamrażalniku, a ja upajałam się świadomością, że mamy coś na czarną godzinę. Wiadomo, kryzys, nigdy nie wiadomo, co przyniesie dzień.
Bigos jednak zaczął lekko zalatywać i choć nie był to zapach niemiły, to zaczęło nim przesiąkać całe sąsiedztwo bigosu, a więc mrożone ptysie, lód do drinków, torebki z żelowymi okładami, lody wiśniowe oraz mrożony groszek. Zdecydowaliśmy, że bigos zostanie pożarty, a zamrażalnik poddany procesowi rozmrażania i szorowania.
Tak się stało... Jednak ilość kapuścianego winowajcy była na tyle duża, że jedliśmy go przez dwa dni, a więc nocował w lodówce, w sąsiedztwie innych produktów spożywczych. I woniał, kusząco, acz charakterystycznie.
- Ser pachnie bigosem - zauważył dziś rano On, ze smętną miną krojąc rzeczony ser.
- Po obiedzie zostanie z bigosu tylko wspomnienie, nie martw się.
- Mam nadzieję! W lodówce stoi moje piwo, nie chcę, żeby zaczęło pachnieć bigosem!
15 stycznia 2009