Czulent.
To było chyba na pierwszym roku studiów. Na ul. Szczepańskiej była wtedy "restauracja samoobsługowa" pt. Polakowski, na którą Lu i ja, dwie studentki, czasem się wykosztowywałyśmy. W pewną senną sobotę natrafiłyśmy na potrawę o dziwnie brzmiącej nazwie, zniewalającym zapachu... i kuszącej cenie, która zdecydowała o zamówieniu.
Dostałyśmy po talerzu czegoś, co wyglądało jak gulasz z błota, wcześniej spożyty i zwrócony. Bliższe oględziny wykazały obecność czerwonej fasoli, ziemniaków, mięsa i bliżej niezidentyfikowanych warzyw, wszystko w różnych odcieniach nieapetycznych brązów. Podejrzliwie oglądałyśmy widelec przed pierwszym kęsem... A później było już tylko niebo w gębie, bo tak jak inne eintopfy, czulent jest daniem, którego nie należy sądzić po pozorach.
Dostałyśmy po talerzu czegoś, co wyglądało jak gulasz z błota, wcześniej spożyty i zwrócony. Bliższe oględziny wykazały obecność czerwonej fasoli, ziemniaków, mięsa i bliżej niezidentyfikowanych warzyw, wszystko w różnych odcieniach nieapetycznych brązów. Podejrzliwie oglądałyśmy widelec przed pierwszym kęsem... A później było już tylko niebo w gębie, bo tak jak inne eintopfy, czulent jest daniem, którego nie należy sądzić po pozorach.
Przyłącz się do akcji! |