Miałam dziś sporo czasu na rozmyślania, gdyż lało mi się za kołnierz, kiedy wracałam do domu. Żywioł obudził we mnie obawę o mój sprzęcik grający, więc słuchawki i ZENek powędrowały do torebki, torebka do torby foliowej... A ja pod parasolem ruszyłam z przystanku do domu, kłapiąc przemoczonymi balerinami.
Tak sobie rozmyślając, sformułowałam trzy deszczowe prawa Murphy'ego.
1. Jeśli zastanawiasz się, czy będzie padać, to będzie.
Wzięłam parasolkę. Prognoza nie zapowiadała deszczu, ale wzięłam, bo co szkodzi wziąć. I pojechałam autobusem, a nie na rowerze. Coś mnie tknęło. (W kolanie mnie tknęło. Moje kolano ma awarię od jakiegoś czasu i czasem boli bardziej, a czasem mniej. Dzisiaj bolało bardziej.)
2. Jeśli martwisz się, czy Twój parasol wytrzyma ulewę, to nie wytrzyma.
Oraz: prowizorka jest wieczna, ale wyjątkiem od tej zasady są parasolki dodawane gratis do gazet tudzież sprzedawane za śmieszne pieniądze w sieciówkach ciuchowych. Miałam ci ja parasolkę...
3. Nawet jeśli wykorzystasz wszystkie dostępne sposoby, żeby nie zmoknąć, i tak będziesz mokry.
Czyli: jeśli weźmiesz parasolkę, wiatr będzie tak silny, że powyłamuje pręty i/lub deszcz wedrze się pod nią. Jeśli założysz kalosze, deszcz będzie tak ulewny, że spłynie po Twoich nogach/nogawkach/rajstopach prosto do butów. Jeśli ubierzesz się w płaszcz przeciwdeszczowy, woda spłynie Ci za kołnierz. Jeśli będziesz mieć zarówno parasolkę, jak i kalosze oraz płaszcz przeciwdeszczowy, ochlapie Cię przejeżdżający pojazd.
Oraz: najlepszym lipcowym strojem jest full waterproof.