Ostatni wpis do tej szufladki poczyniłam dwa lata temu - kawał czasu. Zdążyłam właściwie zapomnieć o remoncie (i cii, nie mówcie Mu, ale czasem myślę o kolejnym...).
W sypialni nie brakuje nam już niczego. Ostatnio powierciliśmy trochę w ścianach, wkurzając sąsiadów, i powiesiliśmy wszystkie czekające od 3 lat obrazki i lustro. Mamy lampę wiszącą i dwa reflektorki do czytania (chętnie bym je wymieniła na coś bardziej nastrojowego, bo są białe), karnisze i coś na karnisze, komodę, łóżko i dwie szafy, a to wszystko na 10 m2.
Kuchnia była gotowa jako pierwsza - szafki zmontowano miesiąc po wyjściu ekipy, AGD skompletowaliśmy niedługo później, a ja teraz tylko zapełniam je nowymi talerzami, szklankami, kubkami i innymi naczyniami. Lubię komponować nakrycia na stole jak stroje - nic nie jest z kompletu, każdy przedmiot inny, ale wszystko do siebie pasuje. Dlatego mamy potworne ilości naczyń, jak na dwoje młodych ludzi. (Bo podejrzewam, że autorki blogów kulinarnych prychnęłyby tylko na te słowa i pokazały osobny dom, który, jak Imelda Marcos, wybudowały dla swojej wciąż powiększającej się kolekcji).
No i wreszcie - duży pokój. To był od początku największy problem, bo to wnętrze spełniające różne funkcje: mamy fragment z domowym biurem, które przez niektórych nazywane jest złośliwie biblioteką - dwa identyczne biurka, na nich komputery, wokół cała infrastruktura z nimi związana. On dodatkowo gra, więc gdzieś w okolicy poniewierają się stosy gitar i płyt, a honorowe miejsce zajmują organy Hammonda. Ten artystyczny kącik (celowo nie piszę "nieład", bo On uparcie twierdzi, że ma porządek) sąsiaduje z kanapą otoczoną regałami z książkami, która w dzień służy do siedzenia - albo leżenia, tak ja ją zwykle wykorzystuję - a w nocy jako łóżko dla gości, których miewamy rzadko, ale za to intensywnie. No i kąt jadalny.
Wydzielenie stref we wnętrzu to nie jest prosta sprawa, ale chyba tu się udało - i to na tyle elastycznie, że w razie czego granice można przesunąć i np. dołączyć kąt jadalny do kanapy. Ale o ile z wyborem kanapy, łóżka, stołu czy biurek nie mieliśmy większych kłopotów, to przy lampach się zaczęło. Pisałam o tym zresztą. I tak oto, po 4,5 roku od remontu, dzisiaj postawiliśmy lampę nad i. Na razie jeszcze nie jest zamontowana, bo trochę się obawiamy efektu (nigdzie nie było informacji, ile te LED-y dają światła tak naprawdę, i chyba oboje mamy wizję, że powiesimy, a ona okaże się nastrojowym świetlikiem).
I ostatecznie bilans lamp wiszących:
IKEA - 2 lampy (kuchnia - OTTAVA, pokój - KLOR)
MASSIVE - 2 lampy (przedpokój - ELBA i jakaś na listwie)
Home & You - 2 lampy (pokój i sypialnia)
Todd Bontje - oczywiście 0 lamp...
Ale jeśli znacie jakieś sprawdzone sklepy lub firmy, które produkują lampy, to się podzielcie!