Hamburgery zwykle zaliczane są do fast foodu - ja jestem jednak zwolenniczką teorii, że nawet fast food przyrządzony w odpowiedni sposób, z dbałością o jakość składników, może nosić znamiona slow foodu. Tak jest z pizzą i tak jest również z hamburgerami. Dlatego wzięłam udział w minikonkursie na blogu Mówią Weki i szalenie się ucieszyłam, kiedy moja propozycja na Weźże Burgera została nagrodzona dwoma burgerami w Moa.
Poszliśmy tam w piątek, po wrześniowej Masie Krytycznej, głodni nie jak wilki, ale jak stado wilków!
Lokal jest raczej barem niż restauracją: zamówienia składa się i opłaca przy barze, są przynoszone do stołów. Samych stołów jest zdaje się pięć, każdy z dwiema szerokimi ławami mieszczącymi nawet po cztery osoby każda. Wystrój raczej oszczędny, ale to miła odmiana po przeładowanych ozdobnikami lokalach w tej okolicy. Obsługa spełnia swoje zadanie i mimo oczywistego zmęczenia jest uprzejma i uśmiechnięta.
Lokal jest raczej barem niż restauracją: zamówienia składa się i opłaca przy barze, są przynoszone do stołów. Samych stołów jest zdaje się pięć, każdy z dwiema szerokimi ławami mieszczącymi nawet po cztery osoby każda. Wystrój raczej oszczędny, ale to miła odmiana po przeładowanych ozdobnikami lokalach w tej okolicy. Obsługa spełnia swoje zadanie i mimo oczywistego zmęczenia jest uprzejma i uśmiechnięta.
On zdecydował się na danie "firmowe": Moaburgera z bekonem, serem edam, burakiem i ananasem (23 zł). Ja wybrałam Classic with Cheese z niebieskim serem pleśniowym (18 zł). Oba nasze burgery miały ponadto sałatę, plasterki pomidora, ogórków konserwowych, krążki czerwonej cebuli oraz sosy (pomidorowy i majonezowy). Nieświadomi rozmiarów porcji, skusiliśmy się jeszcze na frytki (7 zł), a ja wzięłam shake'a o smaku figowym (8 zł).
Hamburgery okazały się ogromne - o średnicy kilkunastu centymetrów. Przetestowaliśmy kilka chwytów, ale po pierwszym gryzie przestaliśmy się przejmować estetyką jedzenia. Smak był doskonały: począwszy od świeżej bułki, lekko przypieczonej na grillu i niekruszącej się, poprzez chrupiące warzywa i strzępiastą sałatę, kończąc na clou dobrego hamburgera, czyli starannie przygotowanej wołowinie, soczystej i pachnącej. Świetna równowaga między grubością bułki a ilością "przełożenia" - nie miałam wrażenia, że coś dominuje, co mi się zdarzyło w Love Krove.
Po tym objawieniu, jakim był hamburger, frytki okazały się zwyczajnie poprawne: ze świeżych ziemniaków, nie z mrożonki. Prawdziwym cudem okazał się shake, przygotowany, jak przypuszczam, z mleka, lodów śmietankowych i syropu figowego - czyli czysta prostota, a genialny smak. Zajrzeliśmy do Moa jeszcze drugi raz, w sobotę, przytomnie zamawiając na mniejszy głód - burgery w wersji dziecięcej Kids Beef (12 zł). Kusi mnie jeszcze burger z jagnięciny z sosem miętowym Spiced Lamb (23 zł) i wegetariański z kozim serem Goats Cheese (16 zł) - na pewno w najbliższym czasie postaram się ich spróbować.
Lokali wyspecjalizowanych w hamburgerach jest w Krakowie jeszcze kilka - odwiedziliśmy już wspomniane Love Krove, ale tamtejsze piramidy burgerowe przekłute dla zachowania równowagi patykiem do szaszłyków i niemożliwe do normalnego zjedzenia nie wzbudziły w nas ochoty na powtórkę, a zapchany turystami sieciowy Hard Rock Cafe jakoś nie przyciąga. Moa na pewno nie jest lokalem na randkę czy na jakąś wystawną kolację - ot, naprawdę dobra hamburgerownia: wchodzisz, zjadasz, wychodzisz szczęśliwszy. Dodatkowy plus: są czynni do 23 (z wyjątkiem niedziel, wtedy do 21).
Mikołajska 3 (Stare Miasto)
poniedziałek - sobota od 11, niedziela od 12
poniedziałek - sobota od 11, niedziela od 12