7 lipca 2013

Chlew


- Czemu my się tak nie drzemy? - spytałam Go, słysząc kolejną porcję wołania dzieci na całe osiedle.
- Możemy zacząć, tylko nie mamy czego wołać.
- Wiem, co zrobimy! Kupimy dwie świnie i będziemy je wypasać na trawniku pod balkonem. Nazwiemy je Mikołaj i Emilia, jak te dzieci sąsiadów.
- Myślisz, że się nauczą przychodzić?
- Niechby nawet się nie nauczyły... Będę wychodzić na balkon i wołać ile sił w płucach: Mikołaj! Nie ogryzaj kory z drzewa! MIKOŁAJ! DO CIEBIE MÓWIĘ!



Lubię dzieci. I rozumiem, że bywają głośne, że kiedy się bawią, to hałasują. Sama taka byłam, bo na szczęście nie wychowywano mnie wśród trapistów. Dziecko nie zdaje sobie sprawy z istnienia norm współżycia społecznego. Zadaniem dorosłych jest je uświadomić. Najlepiej przez przykład.

Dlatego chyba nigdy nie zrozumiem moich sąsiadów, którzy niesforne pociechy wołają głosem jak trąba jerychońska, z głębi trzewi, ile sił w płucach. Dzieci znajdują się zaledwie 50 metrów od wołającej mamy, ale ona i tak po dziesięć razy wypluwa z siebie ogłuszające MIKOŁAJ! EMILIA! Dobrze, że nie NABUCHODONOZOR.