24 sierpnia 2013

Pokolenie IKEA


Jeśli śledzicie fanpage (paź-wiatrak) mojego bloga, na pewno wiecie, że ostatnio przeczytałam książkę "Pokolenie IKEA". Na fali refleksji na podstawie tekstu z czwartej strony okładki popełniłam poniższy tekst.

Z całą pewnością nie należę do ludzi "którzy pracują po to, aby spłacać kredyty, rozczarowani rygorystycznym, sprzedanym za namiastki szczęścia życiem" ("Pokolenie IKEA"). Zadbałam o to, żeby lubić moją pracę i spełniać się w niej, a codzienność z każdym dniem smakuje mi bardziej.

Jako rocznik orwellowski miałam nikłe szanse zostać poczęta na łóżku z Ikei, jak podobno 10% obecnie żyjących Europejczyków. Za to już jako kilkulatka skakałam po łóżku rodziców, kupionym jako mebel II gatunku, a właściwie odpad poprodukcyjny z ówczesnej fabryki Ikei mieszczącej się gdzieś w Polsce (sklepów jeszcze nie było), skręconym za pomocą śrubek z charakterystyczną główką. Patrząc, jak to łóżko wygląda teraz, po 25 latach intensywnego użytkowania, oczyma wyobraźni widzę kolejne skaczące po nim pokolenie. Może niejedno.

Czy to będzie pokolenie IKEA? Doprawdy, nie wiem! 

Chciałabym wychować moje dzieci na ludzi, którzy lubią się otaczać ładnymi przedmiotami, nie boją się zmian otoczenia i cenią sobie naturalne materiały jako najbardziej trwałe. Nie na snobów, którzy robią sobie z domu wystawę designerskich mebli. Z fotela Egg nie da się zrobić zjeżdżalni, a krzesła Vitra podczas budowania fortecy z kaszmirowych kocy mogą ulec nieodwracalnym uszkodzeniom.

W naszym mieszkaniu mamy na przykład regały IVAR z litego drewna. Mają tyle lat co ja. Przez ten czas dzielnie dźwigały kolejne setki książek, wpisując się przy tym harmonijnie we wciąż zmienianą kolorystykę wnętrza. Były naturalne, były białe, teraz są ciemnoniebieskie. Obok nich - całkiem nowy szwedzki fotel, szwedzkie biurka, dalej szwedzka kuchnia i szwedzka sypialnia. Sporo tego, jeśli policzyć na sztuki. Aż dziw, że nie mówię jeszcze płynnie w języku Bergmana i Astrid Lindgren.

Ale nie zamykam się na jeden sklep. Fornirowany stół jadalniany z historią kupiłam w sieci, sofę w VOX-ie, stolik odziedziczyliśmy po jednej babci, a krzesła po drugiej. Tonnetowski fotel bujany trzyma się dobrze już od trzech pokoleń. Zachwycam się meblami kolonialnymi, starociami na pchlich targach, wzornictwem BoConcept i łazienkowymi projektami Starcka. Po prostu lubię ładne rzeczy w dobrych cenach i szukam ich wszędzie. Dzięki temu nie mieszkam w ekspozycji ze szwedzkiego sklepu, bo po inspirację sięgam do tego, co mnie się podoba, nie do ich katalogów. 

Mam słabość do wzornictwa z wyższej półki. Jednak nie chciałabym zamieniać sobie mieszkania w wystawę. Byłoby głupotą z mojej strony spać przez dwa lata na karimacie, żeby oszczędzić na wymarzone designerskie łóżko... Które mogłoby nie wytrzymać skakania.

Cenię sobie również pragmatyzm. Pod tym względem Ikea wyprzedza całą konkurencję o krok, pozostając jednocześnie w zasięgu cenowym przeciętnego człowieka. Więc jeśli "pokolenie IKEA" to normalni ludzie, którzy mając wybór między meblościankami i wersalkami a Eggami i Louisami Ghostami znajdują pomiędzy nimi złoty środek - to należę do niego. 

Tylko czy to źle?