10 września 2013

Piekielne drugie śniadanie


Larum grają! Od kilku lat we wrześniu media biją na alarm, trąbiąc o nadwadze u dzieci i o sklepikach szkolnych wypchanych śmieciowym jedzeniem. Krytyk kulinarny i dziennikarz Piotr Adamczewski postuluje, żeby w ramach drugiego śniadania dawać dzieciom do szkoły seler naciowy oraz surówkę z czarnej rzodkwi.
Śródtytuły pochodzą z artykułów o zasadach zdrowego odżywiania.

Trudno zaprzeczać faktom: śmieciowe jedzenie z definicji jest niezdrowe, a efekty lat jedzenia chipsów na śniadanie i popijania ich napojami o składzie woda-cukier-aromat można zobaczyć w reportażach choćby z Wysp Brytyjskich. W Polsce liczba otyłych dzieci również wzrasta. Z tym nie zamierzam polemizować.

Ale czy jedynym lekarstwem na "dietę chipsową" i brak ruchu są warzywa, których często nie tykają nawet dorośli?  Przecież ci wszyscy ludzie, wypowiadający się w mediach na temat wdrażania zasad zdrowego żywienia i śniadaniówek z selerem, to nikt inny, a osoby, które jadły przez lata kajzerki z pasztetem czy chleb baltonowski z serem edam!

Przypomnijcie sobie swoje dzieciństwo. Chodziliście do szkoły w latach 70, 80, 90. Wielu rzeczy wtedy nie było: snikersów, danonków, mlecznych kanapek, camembertów, awokado, makaronu pełnoziarnistego, silikonowych pudełek zabezpieczających owoce przed zgnieceniem w torbie czy plecaku. W PRL-u zwyczajne teraz banany i pomarańcze były rarytasem. Więc co jedliśmy na dużej przerwie?

NIE JEDZ BIAŁEJ MĄKI

Ja pamiętam: KANAPKI. Zwyczajne bułki, chleb pszenno-żytni na zakwasie, czasem mleczny rogalik czy pumpernikiel. W środku ser żółty albo topiony, albo plaster chudej wędliny. Zero warzyw z wyjątkiem sałaty, bo od pomidora czy ogórka cała bułka się rozciapywała. Do tego owoc, najczęściej jabłko: było tanie, łatwo dostępne i dobrze wytrzymywało transport. Od czasu do czasu drożdżówka z białym serem, jagodzianka, ślimak z makiem. Zwyczajne jedzenie - ani specjalnie zdrowe, ani specjalnie szkodliwe.

WARZYWA TO NIE WRÓG

Nie lubiłam warzyw, zwłaszcza świeżych. Surowa marchewka - tak, ogórek - jasne, rzodkiewki, fajnie chrupią, ale już pomidor - nigdy! Za kwaśny! Cebula, por, seler naciowy do teraz są dla mnie raczej dodatkiem do potraw ze względu na silny, specyficzny aromat, który w dzieciństwie mnie odstręczał. Chętniej jadłam warzywa gotowane, ale i w tej kwestii byłam raczej wybredna. Wiele lat zajęło mi przekonanie się do cukinii czy papryki po paru razach, kiedy zostałam zmuszona do ich zjedzenia. Smak brokułów, szparagów czy rukoli poznałam już po tym, jak moje kubki smakowe dorosły, a takie rzeczy jak karczochy, brukiew czy jarmuż jeszcze wciąż przede mną.

NIE JEDZ PUSTYCH KALORII

A co mieliśmy w sklepiku szkolnym? Wszystkie możliwe zakazane przekąski! Pączki z budyniem i lukrem kakaowym. Chrupki serowe i keczupowe, te z gepardem. Chipsy ziemniaczane wszystkich smaków, z pieczonym kurczakiem na czele. Flipsy kukurydziane. Czerwoną oranżadę. Lody wodne w kształcie pałek do wyciskania. Cukierki pudrowe o smaku syntetycznych poziomek.

Teraz nie tknęłabym żadnej z tych rzeczy, choć wtedy się nimi zażerałam, kiedy tylko miałam okazję. Moi rodzice nie popierali śmieciowego jedzenia, ale dzięki temu miało ono rozkoszny smak zakazanego owocu. Nie tylko dla mnie, bo wszyscy pielgrzymowaliśmy do sklepiku, żeby zapchać się pustymi węglowodanami. Mimo to rośliśmy, nie chorowaliśmy zbyt często, a przezwisko "gruby" pasowało tylko do jednego chłopca w całym roczniku. Sądząc po sobie, mogę przypuszczać, że junk food stanowił zaledwie 10% naszej diety, a w domu jedliśmy już normalnie, choć bez czarnej rzodkwi.

WDRAŻAJ DOBRE NAWYKI

Jeśli wierzyć ekspertom, którzy teraz tak bardzo promują różne odmiany diet niskowęglowodanowych, powinniśmy wszyscy wyrosnąć na bardzo niezdrowe i grube osoby. A przecież wcale tak nie jest! Owszem, mam otyłych znajomych, ale to jednostki, wyjątki. Najczęściej ich nadwagę powodują problemy zdrowotne, nie dieta złożona z fast foodu. Przeważająca większość osób, które znam, to zwyczajni ludzie o BMI mieszczącym się w normie. Próba statystyczna złożona z 1000 osób już jest miarodajna, więc biorąc do kupy obie szkoły, ludzi spotkanych na studiach i bliższych znajomych mam już całkiem sensowne wyniki.

Sama przez pierwsze naście lat mojego życia żywiłam się głównie węglowodanami. Kiedy w okresie dojrzewania mój metabolizm zaczął zwalniać i z dziecięcego stał się dorosły, bezboleśnie zmieniłam nawyki żywieniowe. Bez żalu zrezygnowałam z codziennych kajzerek z masłem i serem na rzecz bagietki jedzonej kilka razy w miesiącu, zawsze w towarzystwie sterty świeżych pomidorów, które nagle polubiłam. Przekonałam się też wielu rzeczy, których w dzieciństwie bym nie tknęła: oliwki, ryby, naturalny jogurt bez dodatków, wielowarstwowe kanapki z kupą warzyw, chude wędliny. To normalne - smak przecież się zmienia, zwłaszcza jeśli otworzymy się na nowości.

PIĘĆ POSIŁKÓW DZIENNIE

Trudno trzymać się tej zasady, kiedy 8 godzin dziennie spędza się w biurze. Od dłuższego czasu odeszłam od niej na rzecz trzech posiłków o stałych porach. Czuję się dobrze i wciąż mieszczę w kupione 4 lata temu dżinsy. Nawyki jedzeniowe, które nabyłam w domu, nie wytrzymały próby czasu i konfrontacji z zupełnie innym rytmem życia. Ważne jest jedno: z cukrożernego niejadka wyrosłam na... normalną osobę. Każdy tak może, jeśli tylko zechce, bo przyzwyczajenie wcale nie jest naszą drugą naturą. Oczywiście, dalej lubię słodycze, ale nauczyłam się czerpać przyjemność z jedzenia tego, co jest dla mnie zdrowe.

SZUKAJ RÓWNOWAGI

Pomiędzy "dietą chipsową" a selerem naciowym jest przecież sporo rozwiązań pośrednich. Nietrudno znaleźć coś zdrowego, co dziecko i cała rodzina zje z przyjemnością. Czasem wystarczy, żeby to było coś, co nie jest niezdrowe. Póki latorośl mieści się w normach wagowych, rozwija się prawidłowo i nie choruje, nie ma powodu, żeby od czasu do czasu dać jej coś, co lubi, a co sami uważamy za szkodliwe. Nie od dziś wiadomo, że dobry przykład działa lepiej niż zakazy i tresura. A kiedy, jak nie w dzieciństwie, można bezkarnie pochłaniać lody zamiast obiadu, opędzlować pół blachy jeszcze ciepłej szarlotki, popijać colę, a za ulubiony dodatek do placków ziemniaczanych uważać biały cukier?

Bez paniki, zmiana podejścia przyjdzie z czasem. Sami jesteśmy na to dowodem.