12 października 2014

Miej mniej, czyli (znowu) o minimalizmie



"Nie trzeba odrzucać pracy, konsumpcji i tych wszystkich drobiazgów, które składają się na nasze dni. Wystarczy nauczyć się układać te puzzle w ładniejszą układankę niż do tej pory. Bez rewolucyjnych zmian. Bez radykalizmu. Bez popadania w skrajności, rzucania pracy, wyprowadzania się na odludzie, pozbywania całego dobytku. Małymi krokami przez codzienne decyzje poprawiać jakość swojej egzystencji. Pomimo bagażu [...] nauczyć się cieszyć życiem takim, jakie jest."


Ten cytat pochodzi z książki, którą czytałam wczoraj - "Minimalizm po polsku" Anny Mularczyk-Meyer. Sięgnęłam po ten tytuł głównie ze względu na fakt, że od lat upraszczam swoje życie i celebruję codzienność, jednak nigdy nie nazywałam tego minimalizmem. Pod tym względem byłam trochę jak pan Jourdain, który mówił prozą nieświadomy faktu, że tak to się właśnie nazywa.

Jednak kiedy pisałam o naszym ślubie w kontekście "minimalizowania", niektórzy błędnie zrozumieli, że piętnuję tym samym wszystko ponad to, co sama wybrałam. Niesłusznie! Wspominając o zasadzie pozbywania się tego, co zbędne, położyłam przecież nacisk na indywidualne decyzje w tym temacie. Podejmujemy je przecież każdego dnia, choćby siedząc w restauracji. Czy dziewczyna, która zamawia tylko wodę, bo nie jest głodna, piętnuje swoim wyborem osoby zamawiające przy niej dwudaniowy obiad? Oczywiście, że nie. Tak samo ja, pisząc o czuciu się sobą w "małej białej", nie deprecjonuję nikogo, kto takiego uczucia doznaje tylko w obszernej sukni z trenem.

KAŻDEMU WEDŁUG POTRZEB
Właściwie tak można by podsumować cały ten "minimalizm". Sama długo nie rozumiałam tego pojęcia, karmiąc się tym, czym raczyły mnie media: wizerunkiem radykalnego nieposiadacza, który wszystko wynajmuje, bo sytuacja życiowa i rodzinna mu na to pozwala. Czytałam o ascetycznych singlach, którym do pracy wystarcza komputer z internetem w pustym mieszkaniu i którzy swoim hobby uczynili pozbywanie się wszystkiego, co mają. Przeprowadzają się oni z jednym kubkiem i dwiema parami butów, rozważając całkiem poważnie, czy nie ograniczyć się do jednej. Skrupulatnie liczą posiadane przedmioty, nie przekraczając magicznej liczby 100 posiadanych.

Bezskutecznie próbowałam przypasować ten model do nas dwojga, posiadających całe mnóstwo przedmiotów, używanych do całego mnóstwa czynności, które są nierozerwalną częścią normalnego życia lub po prostu nas cieszą. Nie mogłam spytać bohatera artykułu, czy razem z mieszkaniem wynajmuje też poszewki na pościel (dwa komplety po trzy sztuki), w czym chodzi na egzaminy czy rozmowy o pracę (pełny garnitur - pięć części, kobiety mają trochę łatwiej) albo czy przyszywa guzik, kiedy mu się odpruje akurat w środku miesiąca bez kupowania (skoro przybornik do szycia z całą pewnością wyrzucił już dawno).

MNIEJ MIEJ CZY NIE MIEJ
Ostatecznie odcięłam się od tego wszystkiego, określając się jako frugalistka i stwierdzając, że obsesja na punkcie nieposiadania jest również rodzajem zniewolenia przez przedmioty. Nie chciało mi się zagłębiać w inne, mniej radykalne odłamy minimalizmu, bo przecież nie o terminologię mi chodziło. Równie dobrze mogłabym nazwać siebie wyznawczynią Kościoła Samotnego Jednorożca i dalej żyć tak, jak żyłam. W końcu to tylko nazwa. A według mnie tak naprawdę chodzi o rozsądek i zdrowy egoizm.

Rozsądek - w kupowaniu i gromadzeniu. Zrozumienie swoich potrzeb i tego, że życie niekoniecznie musi wyglądać jak zbieranie kolejnych Pokemonów i zaliczanie kolejnych misji. Oddzielenie tego, czego naprawdę chcemy, od potrzeb, jakie kreują w nas media czy reklama.

Zdrowy egoizm - w koncentracji na sobie i swoich potrzebach. Skupienie się na tym, co sami uznajemy za istotne. Wypełnianie swojego własnego planu na życie, a nie tego, co przewidują dla nas inni. Określenie życiowych priorytetów i takie gospodarowanie czasem, żeby jak najwięcej uwagi poświęcać rzeczom najważniejszym.

PROSTA DROGA
Idąc prostą ścieżką bez zbędnego bagażu, mamy czas na to, by rozejrzeć się wokół siebie. Możemy bez przeszkód zwolnić i docenić wygodne buty, miękki szal, obecność ukochanych osób u boku i tak przyjemnie szumiące gałęzie drzew wzdłuż drogi. Prosty nie znaczy nudny. Jeśli nie wiecie, od czego zacząć upraszczanie i czy się do tego nadajecie, bardzo polecam tę książkę. 

I idę sprzątać.