Jest dopiero 3 grudnia, a już zaczęła się przedświąteczna gorączka.
Na początek garść statystyk: Polacy deklarują, że na wydatki świąteczne zamierzają przeznaczyć po 1160 zł. 40% tej kwoty stanowią prezenty, 33% jedzenie. Pozostałe pieniądze przeznaczamy na spotkania z rodziną i znajomymi. Badanie, które znalazłam, nie uwzględniło wydatków na dekoracje domu i stołu, a także takich rzeczy jak kupno odświętnych ubrań, wizyta u fryzjera czy u kosmetyczki.
Ale to nie wszystkie ponadprogramowe zakupy grudniowe, bo jest przecież jeszcze sylwester. Przeciętna polska rodzina wydaje na niego ok. 700 zł, mimo że zazwyczaj świętuje nadejście nowego roku w domu lub też na imprezie organizowanej przez znajomych.
A gdyby tak... nie kupować?
Zapewne pamiętacie, że zadałam sobie to pytanie w marcu tego roku i w okresie od 1 do 30 kwietnia drastycznie ograniczyłam wycieczki do sklepów i wymianę pieniędzy na różne, niekoniecznie niezbędne dobra. O tym, jak mi szło i o efektach możecie poczytać tutaj.
Od tego eksperymentu minęło ponad pół roku. Nie wróciłam do dawnych nawyków zakupowych (a niektóre z nich były niezbyt chlubne i przypominały raczej przygody bohaterki "Wyznań zakupoholiczki"). Poniżej zdradzam 5 sposobów, które pomagają mi ograniczyć kupowanie. Myślę, że wszystkie mogą się przydać przed świętami!
Planuj.
Listy zakupów zazwyczaj robię w telefonie, kiedy jadę tramwajem. Dotyczą absolutnie każdej dziedziny: począwszy od "co trzeba kupić, żebyśmy nie umarli z głodu przez najbliższe 3 dni", poprzez "brakuje w łazience/kosmetyczce" i "brakuje w szafie", a skończywszy na "prezenty gwiazdkowe 2015". Im bardziej szczegółowa lista, tym lepiej. Nie kupuję niczego, co nie znajduje się na którejś z list, chyba że stanowi zamiennik - np. zamiast "rooibosa do pracy" mogę kupić inną herbatę, a jako "prezent gwiazdkowy dla mamy" upolować perfumy zamiast planowanej książki.
Kupuj online.
O ile uważam listy za genialny sposób, to one jednak nie zawsze się sprawdzają. Na przykład kiedy wchodzisz do Rossmanna po dezodorant, ulubioną maseczkę i odwaniacz do lodówki, po czym gubisz się już na samym początku przy sprytnie wyeksponowanej promocji na te świetne odżywki, które polecają wszystkie włosomaniaczki. Nie złapałabyś się w tę pułapkę, gdybyś zrobiła zakupy przez internet. (Choć nie wykluczam, że złapałabyś się w inną, na przykład "kup jeszcze jedną rzecz za 10 zł, żeby mieć darmową wysyłkę, za którą normalnie zapłaciłabyś 5 zł"). Ale i tak kupuję w sieci co mogę: począwszy od jedzenia i chemii domowej, poprzez kosmetyki i kolorówkę, ubrania, bieliznę, buty, torebki, biżuterię, książki, artykuły papiernicze, skończywszy na elektronice i sprzęcie AGD. Dodatkowym plusem takich zakupów jest fakt, że wszystko można zwrócić.
Rób zdjęcia.
Ostatnio musiałam odwiedzić Ikeę. Na liście miałam cztery rzeczy: prześcieradło do sypialni, podkładka na toaletkę, świąteczne opakowania na ciasteczka i Glogg. Dawniej z takich zakupów wracałam z mnóstwem dodatkowych rzeczy - kupowałam pachnące świeczki, ramki na zdjęcia z promocji, talerze i kubki (zawsze się przyda! a nadwyżkę wyniosę do pracy, wytłucze się), roślinki w doniczkach, pudełeczka i różne dekoracyjne pierdółki. Pod wpływem KBZ zaczęłam pstrykać zamiast kupować. Wszystko, co przyciągnęło mój wzrok na zasadzie "jakie ładne! i tanie! wezmę!", lądowało na zdjęciu w moim telefonie, nie jak dawniej, w żółtej torbie na zakupy. Obejrzałam fotki po kilku dniach. Za żadną z tych rzeczy nie zatęskniłam. Zaoszczędziłam prawie 200 zł.
Nie oglądaj.
Zaobserwowałam, że najwięcej impulsywnych decyzji i niepotrzebnych zakupów ma miejsce, kiedy wpadam do sklepu (także internetowego) ot tak, dla rozrywki. Wy pewnie też, bo to stała taktyka sprzedawców - wystarczy zwabić klienta do siebie, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo zarobku. Jeśli wpadasz dokądś, żeby "pooglądać", to prawie na pewno wyjdziesz z czymś, czego wcale nie planowałaś kupić. Rada jest prosta: jeśli lubisz spacery, idź raczej do lasu. I odlajkuj fanpage sklepów internetowych, bo zwłaszcza teraz będzie Ci ciężko oprzeć się pokusie. Dla rozrywki możesz poprzeglądać Pinteresta. Na przykład mojego.