Tytuł trochę przewrotny, bo przecież siedzę właśnie w internecie! Ale to ciąg dalszy życia bez telewizora i przejść z naszym dostawcą, a także przykład na to, jak przez przypadek można kogoś zmanipulować. Pan bowiem zadzwonił do mnie we ostatnio i zaproponował trzykrotnie szybsze łącze za kwotę większą o jakieś 20 zł od tej, którą teraz płacimy. Niby oferta niezła, ale... Poprosiłam, żeby zadzwonił następnego dnia, bo potrzebuję czasu, żeby się zdecydować.
- Nowięcdzieńdobry, jadzwonięzfirmyX, czymamprzyjemnośćzpaniąOlgą?
- Tak, słucham pana.
- AwięcpaniOlgu, wczorajproponowałempanipromocyjnąofertę, przygotowanąspecjalniedlapani...
- CHWILECZKĘ - przerwałam zimno. - Czy pan właśnie powiedział do mnie OLGU?
- No... tak, pani Olgu - stropił się pan.
- OLGO. NIECH PAN SOBIE ZAPAMIĘTA I MÓWI DALEJ - wycedziłam głosem Śmierci z Pratchetta.
- NowięcpaniOlgo... - zaczął pan nieco niepewnie, ale z poprzednią prędkością. Słuchałam. Pan mi zaproponował 120 megabajtów (nie jestem ekspertem, ale przynajmniej wiem, że domowe łącze internetowe w megabajtach nie jest mierzone...). Nadal wkurzona potknięciem gramatycznym i ogólnym nieogarnięciem kategorycznie zażądałam obniżenia kwoty rachunków i w ogóle oferty lepszej niż mają nowi klienci, bo inaczej zerwę umowę.
Efekt? Mówcie do mnie "iron maiden". Z dwukrotnie szybszym łączem za dwukrotnie niższą cenę.