http://www.trendhunter.com/ |
Ale czy to na pewno jedyna droga?
MIEJ MNIEJ NIŻ 100 RZECZY
Według tej zasady - w wielkim skrócie - żyją minimaliści, wierząc, że pozbywanie się posiadanych przedmiotów prowadzi do szczęścia i harmonii w życiu. Kiedy o tym przeczytałam po raz pierwszy, byłam świeżo po remoncie, podczas którego wyrzuciliśmy mnóstwo, ale drugie mnóstwo rozlokowaliśmy po mieszkaniu (po coś w końcu zaprojektowałam te 16 szafek w kuchni!). Najpierw pomyślałam: "ale kosmos", potem "świetna rzecz, może też spróbuję?", a później "nie ma szans, u mnie ponad połowę tej setki zajmuje jeden komplet sztućców!".
OBSESJA NIEPOSIADANIA
Zgadzam się, że nie jest fajnie być więźniem przedmiotów w swoim własnym domu. Mieć tak wiele, że trudno się w tym rozeznać. Znam osoby, którym zdarza się zgubić coś we własnym pokoju, na kilkunastu metrach kwadratowych! Taka sytuacja może stać się bodźcem do wielkiego sprzątania. Ale ja zaczęłam z innego powodu i trochę w innym kierunku niż minimalizm - bo nie czuję się przytłoczona moim stanem posiadania. Ogólnie uważam, że nie posiadanie, ale obsesyjne rozmyślanie o tym, czego nie posiadać, świadczy właśnie o zniewoleniu przez przedmioty. Obsesja posiadania jest równie szkodliwa jak obsesja nieposiadania, bo obie zasłaniają widok na cel, którym powinno być lepsze samopoczucie. A o to trudno, jeśli w szale wyrzucania ostaje się jeden jedyny kubek.
WIELKIE WYRZUCANIE
OBSESJA NIEPOSIADANIA
Zgadzam się, że nie jest fajnie być więźniem przedmiotów w swoim własnym domu. Mieć tak wiele, że trudno się w tym rozeznać. Znam osoby, którym zdarza się zgubić coś we własnym pokoju, na kilkunastu metrach kwadratowych! Taka sytuacja może stać się bodźcem do wielkiego sprzątania. Ale ja zaczęłam z innego powodu i trochę w innym kierunku niż minimalizm - bo nie czuję się przytłoczona moim stanem posiadania. Ogólnie uważam, że nie posiadanie, ale obsesyjne rozmyślanie o tym, czego nie posiadać, świadczy właśnie o zniewoleniu przez przedmioty. Obsesja posiadania jest równie szkodliwa jak obsesja nieposiadania, bo obie zasłaniają widok na cel, którym powinno być lepsze samopoczucie. A o to trudno, jeśli w szale wyrzucania ostaje się jeden jedyny kubek.
WIELKIE WYRZUCANIE
W dorosłym życiu średnio raz do roku robiłam wielką czystkę pośród posiadanych przedmiotów, bo wielokrotnie się przeprowadzałam. Kiedy przeprowadzki się skończyły, ja zaczęłam obrastać w rzeczy jak kulka toczona przez skarabeusza. To nie była wina kompulsywnych zakupów, tylko braku okazji do zorganizowania wielkiego wyrzucania. Zaczęłam więc wyrzucać. Bez szukania pretekstu czy wymówek, po prostu się za to zabrałam. Najpierw szafa, potem komoda, szafki w kuchni, książki, biżuteria, zawartość piwnicy. Kryterium proste: albo coś jest potrzebne, albo piękne, a że najbardziej lubię przedmioty, które łączą w sobie te dwie funkcje, to nie było trudne.
ŻYJ LEPIEJ, WYDAWAJ MNIEJ
Minimalizm jest passe. Mnie bliski jest trend, który nazywa się frugalizm - z angielskiego frugality, czyli oszczędność. Zakłada racjonalne gospodarowanie tym, co się ma. Powstał w USA na gruncie światowego kryzysu ekonomicznego, kiedy wiele rodzin musiało zacisnąć pasa i zmienić swoje podejście do posiadania. Ja nigdy nie miałam okazji ani chęci, by włączyć się w trend rozpasanej konsumpcji (pisałam o tym niedawno tutaj) - na szczęście. Ale przez to przez całe życie byłam frugalistką, całkiem nieświadomie.
NIM KUPISZ - POMYŚL
Frugalizm podobny jest do minimalizmu pod tym względem, że każe się zastanowić pięć razy, czy rzeczywiście dany zakup jest potrzebny. Wiąże się również, tak jak minimalizm, z czymś, co po angielsku nazywa się decluttering, czyli pozbyciem się zbędnych rzeczy. Życie w zagraconej przestrzeni oddziałuje na nasze samopoczucie - i nie mam na celu głoszenia wyższości porządku nad artystycznym nieładem (rzecz względna). Raczej sytuację, w której przytłaczają nas przedmioty bez znaczenia, nie pozwalając cieszyć się tym, co naprawdę lubimy robić.
NIM KUPISZ - POMYŚL
Frugalizm podobny jest do minimalizmu pod tym względem, że każe się zastanowić pięć razy, czy rzeczywiście dany zakup jest potrzebny. Wiąże się również, tak jak minimalizm, z czymś, co po angielsku nazywa się decluttering, czyli pozbyciem się zbędnych rzeczy. Życie w zagraconej przestrzeni oddziałuje na nasze samopoczucie - i nie mam na celu głoszenia wyższości porządku nad artystycznym nieładem (rzecz względna). Raczej sytuację, w której przytłaczają nas przedmioty bez znaczenia, nie pozwalając cieszyć się tym, co naprawdę lubimy robić.
Przykład? Proszę bardzo. Jesteśmy oboje herbaciarzami, na co dzień pijemy Earl Greya, a okresowo kupujemy po 50 g różnych herbat aromatyzowanych. Mamy też sporo kubków na herbatę w różnych rozmiarach. Ale kiedy otwieram szafkę z herbatami i widzę piętnaście puszeczek, a ulubiony kubek muszę wyciągać zza gromady innych nielubianych, to mi psuje całą przyjemność przygotowywania napoju i celebrowania jego smaku. Przy porządkach pozbyłam się praktycznie wszystkich niezidentyfikowanych herbat (i tak już zwietrzały) i zostawiłam tylko te kubki, z których regularnie piliśmy. Już nie boję się syndromu Migotki przy otwieraniu tej szafki.
HAPPIER AT HOME
Otaczanie się ładnymi rzeczami jest moim sposobem na celebrację życia codziennego. Picie herbaty z ulubionego kubka, a wina z ulubionego kieliszka, wybieranie kolczyków co rano - to wszystko polepsza mi samopoczucie, wywołuje uśmiech na twarzy. Moim celem jest bycie szczęśliwą na co dzień. Nie potrzebuję do tego złoconych talerzy, ale nie chcę też jeść na gazecie.
W końcu do skrajnego minimalisty nie da się wpaść na kawę... bo on ma tylko jeden kubek!
W końcu do skrajnego minimalisty nie da się wpaść na kawę... bo on ma tylko jeden kubek!