Pisałam już (np. tutaj i tutaj) o naszej wiekowej pralce, która jest tak stara, że nie opłaca się jej naprawiać. Od 15 lat istniała, prała i wirowała, aż wreszcie zepsuła się. Wybrała moment z dużym wyczuciem - środek miesiąca, w sobotni wieczór, tuż przed nastawieniem drugiego prania. Oddaję sprawiedliwość, że coś wyprała jednak, więc będę miała czyste majtki na najbliższy tydzień.
On po prostu otworzył drzwiczki i uchwyt został mu w ręce. Stwierdził ze spokojem, że chyba zepsuła się pralka, wyjął pranie, powiesił je, po czym usiadł do przerwanej partyjki Heroes of Might & Magic.
- Jestem załamana - wyjawiłam Mu.
- Dlaczego?
- Bo jest sobota wieczór. Co oznacza, że nawet jeśli teraz kupimy pralkę, to będziemy ją mieć najwcześniej we wtorek.
- Uhm - kiwnął głową On, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Kochanie. Ty się w ogóle nie przejmujesz!
- A czym mam się przejmować? Kupimy nową pralkę - wzruszył ramionami On.
- A do tego czasu..? Mam prać w strumieniu!
- O. Wreszcie mówisz do rzeczy. That's the spirit! - ucieszył się On.